centrum handlowe

gen uarła się, że chce coś kupić ojcu, więc łaził z nią po całym centrum handlowym! nawet za rękę, bo wybrali takie centrum, co to nikt do niego nie chodził. zwłaszcza hollywood, marcelle, flavia ani reszta tej wycieczki z którą przyjechali.

nie chce mi się nic szukać ale gen miała ubraną jakąś śliczną krótką letnią sukieneczkę i płaskie sandałki, może nawet rzymianki. wchodziła prawie do każdego sklepu żeby coś znaleźć i wreszcie znalazła! więc kupiła i z uśmiechem wyszła do jimmiego który czekał przed sklepem. znaczy siedział na jakiejś ławce. - znalazłam! - powiedziała podekscytowana. - zobacz zobacz! - zachęciła go bo uważała że to jakiś przesuper prezent a to tylko jakaś prosta koszulka pewnie była. ale to nieważne. ona się tym jarała ogromnie.

- kupiłaś mu koszulkę? - zapytał patrząc na nią z jakimś idiotycznym wyrazem twarzy. - nie sądzisz, że byłby bardziej zadowolony z whisky? - która przypadkiem w tracie podróży by sie jej zagubiła, a sam jimmy leżałby nawalony gdzieś w przejściu w samolocie. westchnął wstając by obejrzeć tą koszulkę. - no... spoko. idziemy już jeść? - zapytał drapiąc się po karku.

- jimmy. nie mogę mu kupić whisky. nawet nie jestem pełnoletnia, po za tym na pewno by tego nie pochwalił. - powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się do niego uroczo. - tak możemy już iść jeść. - powiedziała z rozbawieniem bo nie sądziła że z niego taki głodomor, ale pewnie od rana chodzili po sklepach więc czego innego można się spodziewać. ucałowała jego policzek. - chyba się nie gniewasz że tyle musieliśmy chodzić po sklepach?

- nie, skąd. - burknął szukając jakiegoś kfc czy innego fast foodu. gdzieś obok nich przeszli irlandcy kibice, który wyglądali jak smerfy w tych zielonych wdziankach. - FRJAERY JEBANE! PRZEGRAŃCE! - pomachał im jeszcze fakterem i zaraz objął gen, by go nie pobili. zwykle nie bili facetów z laskami, to ten. - dobra, co jemy, dna? - bo gen mu się cholernie z kodem dna kojarzył to wymyslił jej taką słodką ksywkę.

smerfy to niebieski daltonisto. nie mam pytań skoro u ciebie smerfy są zielone... - jimmy. - jęknęła kiedy tak brzydko mówił do tych iroli. ona pewnie nawet nie oglądała meczy. chyba że on ją zmuszał do tego. westchnęła i przytuliła się do niego. - nie wiem. wybierz coś. - zazwyczaj nie jadała w takich miejscach więc nie wiedziała co jak smakuje i co warto zamówić! rzeczywiście kochana ksywka...

no bo mi chodziło o krasnali xd hahahahha! pewnie wszyscy chłopcy oglądali razem z rojem holiłudem ten mecz z irolami, bo wszyscy chcieli się z nich pośmiać! pewnie siedzili jakoś w nocy albo nad ranem przez tą okropną zmianę czasu. - no dobra. to siadaj i pilnuj miejsca - boże! jak on do niej mówi.... jak do psa. - a ja idę po prowiant. - poczochrał jeszcze jej włosy i ruszył tam do tej lady, wział jakiś największy kubełek, skoro i tak marcelle za nich płaci i wrócił z nim po chwili. - wychachmenciłem od niej kukurydzę. chcesz trochę? - zapytał siadając i wypakowując wszystko ze środka. boże! mogłam mamie powiedzieć, żeby kupiła skrzydełka to bym sobie pikantne na mecz zrobiła ;x

eh nie mów mi o jedzeniu bo mam na coś ochotę i nie wiem na co... ;x no to skoro gen nie była chłopcem to nie miała pojęcia co dzieje się w piłce nożnej. może lepiej dla niej. usiadła posłusznie i siedziała grzecznie jak myszka. pokręciła głową. pewnie bała się tego tłustego jedzenia ale nie może powiedzieć mu że nie zje.

i się wyjaśniło czemu simon oglądał w ogóle xd tylko dziwne, że nie kibicował tym, co trzeba. ech xd - co z ciebie taki milczek? - zmarszczył czoło biorąc w takim razie wszystko dla siebie. nie będzie w nią wmuszał, skoro sam jest napalony na te wszystkie skrzydełka i pałki.

- a co mam mówić, jimmy? - zapytała go i cicho westchnęła przyglądając mu się z lekkim uśmiechem. - może ty masz coś ciekawszego do powiedzenia? - zapytała bo liczyła na to.

- nie wiem... to ty powinnaś wiedzieć, co chcesz mówić. - i patrzyl na swój telefon, gdzie był ten meczyk. - dobra. bierz ten kubełek i idziemy do dyra na telewizor! - złapał ją za łapę i poszli.